Diabeł Wołek
Waldemar Górny
O diable z młyna zbożowego, który ukarał chciwego starostę
Kiedyś w mieście królewskim Oborniki mieszkał diabeł, który wcale nie był diabelski. Nie miał rogów, podłego charakteru i z reguły wolał wylegiwać się na słońcu, niż przesypiać dnie w ciemnej norze. Był synem samego Lucyfera, tak zresztą, jak i wszystkie inne diabły na całym świecie. Nasz obornicki diabeł nie był ulubieńcem swego ojca. Lucyfer uważał go za odmieńca. W pewnym sensie można się z nim zgodzić, co to bowiem za diabeł, który nie ma rogów, osmalonej dymem i siarką twarzy i, co najgorsze, nie ma zakończonego pędzelkiem ogona. Jedyną oznaką jego diabelstwa były wiecznie rozżarzone podkowy. Dlaczego miał rozżarzone podkowy? Ano dlatego, że co rusz dostawał burę od ojca Lucyfera, który podczas posłuchania w swym diabelskim pałacu kazał mu stać na gorącej lawie. Nie muszę zatem tłumaczyć, że ilekroć nasz diabeł wybierał się w podróż, towarzyszył mu swąd spalonej trawy, drewna i ziemi. Obornicki diabeł miał imię również bardzo niediabelskie. Nazywał się po prostu Wołek z Obornik. Przyznacie, że jak na diabła nie jest to zbyt piekielne zawołanie. Wszak, czy możemy je porównać z imieniem niezrównanego i przemyślnego złośliwca Mefistofelesa, którego Lucyfer pieszczotliwie nazywał „moim ukochanym synem Mefistem”, lub na przykład z piekielnie diabelskimi imionami arcyłotra Azazela, podłego Behemota czy Nergala, którego Lucyfer wysłał w nagrodę do dalekiego Babilonu? Nawet hasający psotliwie po obornickich chałupach i kościołach Dziuplik cieszył się większym uznaniem taty niż jego brat Wołek. A co o Wołku myśleli jego diabelscy bracia zamieszkujący ongiś Polskę? Ot, choćby taki spryciarz jak Boruta albo wiecznie głodny, opróżniający chłopskie spiżarnie, nienasycony Belzebubiak, albo zbrodniczy Dusiołek, czy wreszcie podstępny i fałszywy Rokita? Nic nie myśleli! Gdzieś po kątach szeptali jeno złośliwie i przezywali go „bagatelka” lub po prostu „Wołek Bagatelka z Obornik”. Jednym słowem jego bracia uważali, że skoro jest tylko w połowie diabłem, to musi być jakimś wynaturzeniem, żartem, psikusem lub banałem. Tak tedy był nasz Wołek bardzo, bardzo samotny. Nie ma nic gorszego jak samotny diabeł, pozbawiony wesołej diabelskiej kompanii. Taki Dziuplik przyjaźnił się na przykład z rogozińskim Klimkiem lub wybierał się czasami do wągrowieckiego Adaka. Skazany na samotność Wołek często spacerował wzdłuż rzeki, która przepływała przez Oborniki. Jej osobliwością było to, że w każdej miejscowości nazywano ją inaczej. Na przykład we wsi Jaracz zamieszkiwanej przez smolarzy mówiono na nią Smolnica, w Rudkach – Pokrzywnica, bo brzegi rzeki na wysokości osady porastała jadalna pokrzywa. Najpiękniej nazywano ją w okolicach dużej osady olenderskich bednarzy o nazwie Kowanówko. Ponieważ rzeka wiła się tam urokliwie wśród wysokich brzegów porośniętych lasami, nazwano ją po prostu Zakolnicą. Wołkowi krajobraz rzeki bardzo przypadł do gustu. Szczególnie upodobał sobie miejsce w okolicy starego drewnianego młyna, który należał do starosty Kity. Z kronikarskiego obowiązku powiem tylko, że dzisiaj na miejscu drewnianego młyna Kity stoi młyn murowany, znany od dawna jako młyn Dahlmanna. Jak na ówczesne czasy młyn pana starosty był solidną dwupiętrową budowlą, wyróżniającą się dużym kołem młyńskim cierpliwie poruszającym żarna. Starosta Kita był urzędnikiem królewskim niezbyt uczciwym i w ciągu swego dość długiego urzędowania znacznie się wzbogacił. Możemy nawet za kronikarzem powiedzieć, że bardziej myślał o swoich interesach niż o interesach króla, który miał przecie cały kraj na głowie. Oborniczanie nie przepadali za Kitą i między sobą mówili o nim pogardliwie „Wełna”. Według ustnych przekazów Kita wyróżniał się bujną, kędzierzawą i na dodatek skołtunioną czupryną. Stąd wśród obornickich mieszczan szeptano ironicznie: „Uwaga, idzie Wełna” lub „Uwaga, idzie Gniazdo ze swoimi ptakami na głowie”. Co tydzień, z reguły około środy, Wełna przemierzał ulice miasta i, zasłaniając się królewskimi zarządzeniami, łupił oborniczan niemiłosiernie. Zachodził na przykład do rabina i zabierał opłaty za żydowską łaźnię czy za żydowskie pogrzeby odbywające się na tak zwanej Żydowskiej Górce. Potem od kramu do kramu wędrował po rynku i brał od pracowitych mieszczan trochę dla króla, a trochę dla siebie. Najbardziej upodobał sobie wizyty u mistrzów cechowych, którzy działali w imieniu obornickich bednarzy, kowali, kołodziejów, jubilerów i murarzy. Na koniec dnia szedł zważyć mąkę z młyna. Po sprawdzeniu, czy aby kto mu nie przestawił wagi, kładł się spokojnie spać. Pewnego wieczoru stwierdził, że waga w młynie, której zadaniem było ważyć na jego – starosty Kity – korzyść, została przestawiona! Jednym słowem – nie oszukiwała tak, jak powinna! A na drewnianej podłodze wokół wagi spostrzegł wypalony ogniem ślad podków. Ponieważ nie należał do ludzi strachliwych, złoił skórę pomocnikowi młynarza, a samego młynarza wygnał. Historia powtarzała się w każdą środę. Kita liczył straty i poprawiał wagę. Mało tego! Ze zgrozą zauważył, że ubywa mu ziarna. Myszy nie było, bo kot Gustaw wywiązywał się ze swoich obowiązków, ale ziarna ubywało. W końcu zrozpaczony Kita postanowił przespać się we młynie. O północy, równo z biciem dzwonów kościoła farnego, koło wagi pojawił się diabeł Wołek Bagatelka, który od dłuższego czasu przyglądał się diabelskim poczynaniom pana starosty. Kita się nie przeląkł. Wyszedł z ukrycia i zaskoczył Wołka majstrującego przy wadze. Wołek stanął jak wryty, a ponieważ podkowy po kolejnej naganie Lucyfera miał bardzo rozżarzone, wzniecił ogień – najpierw na podłodze a potem spalił cały młyn wraz ze złotem, które Kita nieuczciwie we młynie zgromadził. Pogorzelisko i złoto runęło do przepływającej pod młynem rzeki. Wraz z nimi wpadł do wody starosta. A co z dobrym diabłem Wołkiem? Życzliwi oborniczanie nazwali go Wołkiem Zbożowym, ale to nie było odpowiednie imię dla dobrego diabła. Dlatego też pozostał w ich pamięci Wołkiem. Po wielu wiekach młynarz Dahlmann miał nawet powiedzieć, że z diabłem Wołkiem nie ma żadnego kłopotu. Czyżby pan Dahlmann uczciwie ważył? A rzeka? No cóż sami wiecie… płynie.
The Devil Wołek
About the devil from the grain mill who punished the greedy starost
Once upon a time in the royal town of Oborniki there lived a devil who was not devilish at all. He had no horns, no mean character and usually preferred to lie in the sun rather than sleep in a dark burrow. He was the son of Lucifer himself, just like all the other devils in the world. Our devil from Oborniki was not his father's favourite. Lucifer considered him a misfit. In a way, we can agree with him, because what kind of a devil is he, who has no horns, no face smeared with smoke and sulphur and, what's worst, no brush-tipped tail. The only sign of his devilishness were his eternally glowing horseshoes. Why did he have glowing horseshoes? Well, because every now and then he would get a scolding from his father Lucifer, who, during a hearing in his devilish palace, ordered him to stand on hot lava. I don't have to explain that whenever our devil went on a journey, he was accompanied by the smell of burnt grass, wood and earth. The Oborniki devil also had a very inauspicious name. His name was simply Wołek from Oborniki. You must admit that for a devil this is not a very infernal name. After all, can we compare it with the name of the incomparable and clever mischief-maker Mephistopheles, whom Lucifer caressingly called "my beloved son Mephistopheles", or, for example, with the infernally diabolical names of the arch villain Azazel, the wicked Behemoth or Nergal, whom Lucifer sent as a reward to distant Babylon? Even Dziuplik, who wandered mischievously around the cottages and churches of Oborniki, was more appreciated by his dad than his brother Wołek. And what did his devilish brothers who once lived in Poland think of Wołek? For example, such a sly one as Boruta or eternally hungry, emptying peasants larders, insatiable Belzebubiak or criminal Dusiołek or, finally, cunning and false Rokita? They thought nothing of it! Somewhere in the corners they only whispered maliciously and called him "bagatelle" or simply "Wołek Bagatelka from Oborniki". In a word, his brothers thought that since he was only half devil, he must be some kind of degeneration, a joke, a prank or a banality. So our Wołek was very, very lonely. There is nothing worse than a lonely devil, deprived of a cheerful devilish company. Such Dziuplik, for example, was friends with Klimek from Rogoźno or sometimes went to Adak from Wągrowiec. Doomed to solitude, Wołek often strolled along the river that flowed through Oborniki. Its peculiarity was that it was called differently in each village. For example, in the village of Jaracz, inhabited by tar-pickers, it was called Smolnica, and in Rudki - Pokrzywnica, because edible nettle grew on the banks of the river at the level of the settlement. It was most beautifully called in the vicinity of a large settlement of Olanderski coopers called Kowanówko. As the river meandered there among high banks covered with forests, it was simply called Zakolnica. Wołek liked the river landscape very much. He was particularly fond of the place near the old wooden mill which belonged to starost Kita. As a chronicler's duty I would like to mention that on the place of Kita's mill there is a brick mill, known as Dahlmann's mill. As for the times, the starost's mill was a solid two-storey building, distinguished by a large mill wheel patiently moving the quern. Starosta Kita was a royal official, not very honest, and during his long tenure he got rich. We can even say, following a chronicler, that he was thinking more about his own interests than about the interests of the king, who had the whole country on his mind. The Oborniki inhabitants were not very fond of Kita and referred to him contemptuously as "Wełna"(Wool). According to oral tradition, Kita was distinguished by his luxuriant, curly and additionally scraggly hair. That is why the townsfolk of Oborniki used to whisper ironically: "Attention, there goes Wool" or "Attention, there goes Nest with his birds on his head". Every week, usually on Wednesdays, Wełna would walk through the streets of the town and, hiding behind the royal regulations, he would plunder the inhabitants of Oborniki mercilessly. For example, he would go to the rabbi and take the fees for the Jewish bath or for Jewish funerals taking place on the so-called Jewish Hill. Then he would wander from stall to stall in the market square and take from the hard-working townsfolk a little for the king and a little for himself. He was most fond of visiting the guild masters who worked on behalf of the Oborniki coopers, blacksmiths, wheelwrights, jewellers and bricklayers. At the end of the day, he would go and weigh the flour from the mill. After checking whether anyone had moved the scales, he went peacefully to sleep. One evening he found that the scales in the mill, which were supposed to weigh in his - starost Kita's - favour, had been moved! In a word - it was not cheating as it should! And on the wooden floor around the scales, he noticed the scorch marks of horseshoes. As he was not a man easily frightened, he beat the miller's assistant and banished him. The story was repeated every Wednesday. Kita counted his losses and corrected his weight. What is more! To his horror, he noticed that his grain was running out. There were no mice, because the cat Gustaw did his duty, but the grain was getting scarce. Finally, in despair, Kita decided to sleep in the mill. At midnight, just as the bells of the parish church were ringing, the devil Wołek Bagatelka appeared near the scales. Kita was not afraid. He came out of hiding and surprised Wolek who was tinkering with the scales. Wołek stood as if in a daze, and as his horseshoes were very hot after another reprimand from Lucifer, he started a fire - first on the floor and then burning the whole mill together with the gold which Kita had dishonestly gathered in the mill. The fire and the gold fell into the river flowing under the mill. The district governor fell into the water with them. And what about the good devil Wołek? The kind-hearted inhabitants of Oborniki called him Wołek Zbożowy (Bean Ox), but it was not a proper name for a good devil. Therefore, he remained in their memory as Wołek. Many centuries later, the miller Dahlmann was even to say that he had no trouble with the devil Wołek. Did Mr Dahlmann weigh grain fairly? And the river? Well, you know... it flows.
Vom Teufel Wołek
Die Legende darüber, wie der Teufel aus der Getreidemühle den geizigen Starosten bestrafte
Vor langer Zeit lebte in der königlichen Stadt Oborniki ein Teufel, der überhaupt nicht teuflisch war. Er hatte keine Hörner, keinen dämonischen Charakter und zog es vor, in der Sonne zu liegen, anstatt den ganzen Tag in einer Höhle zu schlafen. Er war der Sohn Luzifers selbst, genauso wie alle anderen Teufel in der großen Welt. Unser aus Oborniki stammendes Teufelchen war kein Lieblingskind seines Vaters. Luzifer hielt ihn immer für einen seltsamen Vogel. In gewisser Weise kann man ihm zustimmen. Was für ein Teufel war das? Er hatte doch keine Hörner und kein mit Rauch und Schwefel bemaltes Gesicht. Was noch schlimmer ist, glich sein Schwanzende nicht der Spitze eines Pinsels, wie bei anderen Teufeln. Das einzige Zeichen seiner teuflischen Natur waren seine ständig rotglühenden Hufeisen. Immer wenn er von seinem Vater zurechtgewiesen wurde, musste er im Luzifers Schloss auf glühender Lava stehen. Ich brauche daher nicht zu erklären, dass jedes Mal, wenn sich unser Teufel auf den Weg machte, begleitete ihn der Geruch von verbranntem Gras, Holz und Boden. Auch der Name des Teufelchens war nicht sehr teuflisch. Er wurde als Wołek (Kleiner Ochse) aus Oborniki genannt. Ihr musst zustimmen, dass „Wołek“ keine dämonische Bezeichnung für einen Teufel ist. Der Name ist nicht zu vergleichen mit dem konkurrenzlosen und äußerst böswilligen Mephistopheles, den Luzifer liebevoll "mein geliebter Sohn Mephisto" nannte, dem Höllennamen des Erzgauners Asasel, dem gemeinen Behemoth oder Nergal, der zur Belohnung nach fernes Babylon geschickt wurde. Auch das Teufelchen Dziuplik, der in Gehöften und Kirchen Unfug trieb, hatte der Vater Luzifer lieber als seinen Bruder Wołek. Und was meinten von Wołek seine teuflischen Brüder, die zu dieser Zeit in Polen wohnten? Was dachten der schlaue Boruta , der die umliegenden bäuerliche Speisekammer geleert hatte, der unersättliche Belzebubiak, der verbrecherische Dusiołek oder der listiger und von der Natur heuchlerischer Rokita. Sie haben nichts gedacht! Sie tuschelten nur hinter seinen Rücken und er wurde von ihnen als Bagatelle oder Kleiner Ochse „Bagatelle“ aus Oborniki genannt. Mit einem Wort glaubten seine Brüder, dass er nur die Hälfte des Teufels, eine Entartung, ein Witz oder ein Streich sei. Deswegen war unser Wołek sehr einsam. Es gibt nichts Schlimmeres als einen einsamen Teufel, ohne welche Gesellschaft anderer Teufel. Beispielsweise Dziuplik war mit dem aus Rogoźno stammenden Klimek befreundet und er besuchte von Zeit zu Zeit Adak in Wągrowiec. Nur Wołek, der zur Einsamkeit verurteilt wurde, ging oft entlang des Flusses, der durch Oborniki floss. Die Einzigartigkeit des Flusses lag in der Tatsache, dass er in jeder Ortschaft anders genannt wurde. Im Dorf Jaracz, das von Teerbrenner besiedelt wurde, nannte man den Fluss „Smolnica“ und in nahe liegendem Rudki ”Pokrzywnica“ (der Name des Flusses leitet sich von den Nesseln ab), weil hier die Ufer von den essbaren Nessel bewachst wurde. Am schönsten wurde doch der Fluss in Kowanówko genannt - in der Siedlung der aus Friesen und Niederlanden stammenden Fassbinder. Weil sich hier der Fluss zwischen den hohen, von Wäldern bedeckten Ufern reizend windet, wurde er einfach ”Zakolnica“ genannt.
Wołek wanderte entlang des Flusses leidenschaftlich gern. Besonders gefiel ihm der Platz in der Nähe der alten Holzmühle, die zum Starosten Kita gehörte. Aus der Verpflichtung des Chronisten möchte ich sagen, dass an der Stelle der damaligen Holzmühle von Kita wurde viel später ein Mauerwerk aufgebaut - seit langer Zeit als die Dahlmann-Mühle bekannt.
Die Mühle des Starosten war ein festes zweistöckiges Gebäude, ausgezeichnet durch ein großes Mühlrad, das den Mahlstein ständig bewegte. Der Starost Kita war als königlicher Beamter außergewöhnlich geizig und eigennützig. Während seiner langen Amtszeit bereicherte er sich auf Kosten des Königs. Nach dem Chronisten kann man feststellen, dass der Starost seine eigenen Interessen über die Interessen seines Herren stellte. Der König war dessen natürlich nicht bewusst, weil er wie jeder Herrscher die Angelegenheiten des ganzen Landes auf dem Kopf hatte. Die Einwohner von Oborniki hatten den Starosten Kita nicht besonders gern und er wurde in der Stadt und Umgebung verächtlich Wełna (Wolle) genannt. Laut den mündlichen Überlieferungen zeichnete sich Kita durch einen Wuschelkopf, seine Haare waren üppig und verfilzt. Deswegen flüsterten die Bürger immer, wenn sie den Starosten sahen: „Vorsicht, der Starost Wełna (Wolle) kommt“ oder „Guck mal, da kommt Gniazdo (Nest) mit seinen Vögeln auf!? Jede Woche, meistens gegen Mittwoch lief der Starost Wełna durch die Stadt und sich hinter den königlichen Anordnungen versteckend, beraubte er die Bürger in Oborniki ohne jegliche Reue. So kam er unter anderen zum Rabbiner und berechnete Gebühren für das Bad oder für die jüdische Beerdigung auf dem sogenannten jüdischen Hügel. Dann ging er vom Laden zum Laden und nahm von den schwer arbeitenden Bürgern ein wenig für den König und ein wenig für sich selbst. Er freute sich vor allem, den Handkerkermeister zu besuchen, der im Auftrag von Böttcher, Schmieden, Stellmachern, Goldschmieden und Maurern handelte. In der Mühle wurde jeden Abend das Mehl gewogen. Nachdem sich der Starost vergewissert hatte, dass das Gewicht des Mehls richtig berechnet wurde, ging er ruhig schlafen. Eines Tages stellte er fest, dass die Waage in der Mühle, die zugunsten des Starosten wiegen sollte, verstellt wurde! Kurz gesagt, sie hat nicht getäuscht, wie sie sollte! Auf dem Holzboden um die Waage herum bemerkte er eine verbrannte Spur der Hufeisen. Weil er-der Starost kein ängstlicher Mensch war, versohlte er der Müllergehilfe den Hosenboden und ließ den Müller aus der Mühle verbannen. Trotzdem wiederholte sich die Geschichte jeden Mittwoch. Kita hatte Verluste berechnet und die Waage neu reguliert. Nicht genug! Eines Tages bemerkte der Starost, dass ganz gesammeltes Korn verschwand. Mäuse gab es nicht, weil der Kater Gustaf seine Pflichte gut erfüllte, trotzdem gingen die Körner verloren. Schließlich entschied sich der verzweifelte Starost Kita, in der Mühle zu übernachten. Um Mitternacht, als der Kirchendiener die Glocken der Pfarrkirche läutete, erschien der Teufel Wołek "Bagatelle" in der Nähe der Waage. Seit langer Zeit hatte er die betrügerischen Handlungen des Starosten aufmerksam betrachtet und nachts das Waaggerät in der Mühe verstellt. Auf einmal ging der Starost aus dem Versteck und ertappte das Teufelchen auf frischer Tat, als der an der Waage bastelte. Wołek blieb wie eingewurzelt stehen und weil seine Hufeisen nach letzter Strafe seines Vaters Luzifer rotgeglüht waren, setzte er in einem Augenblick die hölzerne Mühle in Brand - zuerst den Boden und dann das ganze Bauwerk mit dem Gold, das der geizige Starost Kita hierher gesammelt hatte. Die Brandstelle und Gold stürzten bald in den unter der Mühle fließenden Fluss. Auch der Starost versank im Fluss, der seit dieser Zeit lokal Wełna (Wolle) genannt wird. Was passierte mit Wołek? Gutherzige Einwohner von Obornki nannten ihn Wołek zbożowy (Kornkäfer), aber das war nicht der richtige Name für einen guten Teufel. Schließlich blieb er in ihrem Gedächtnis als Wołek. Nach vielen Jahrhunderten soll der Müller Dahlmann gesagt haben, dass ihm das Teufelchen Wołek keine Probleme bereitete. Wurde vielleicht das Mehl in der Mühle von Herrn Dahlmann sorgfältig abgewogen? Und der Fluss? Nun, das weißt ihr doch ... er fließt.
Ziarno prawdy - Młyn Dahlmanna.
Oborniki leżą w widłach dwóch rzek. Dla założycieli miasta Warta i Wełna gwarantowały rozwój grodu. Przecinająca Wielkopolskę z południa na północ Warta umożliwiała transport zboża, mąki, drewna, miodu, sukna, piwa i smoły na północ do Brandenburgii, a w późniejszym okresie – do Prus. W XV i XVI w. w mieście i w najbliższej okolicy działały prężnie warsztaty sukiennicze, browary, zakłady pozyskiwania smoły, piłki (dawna nazwa tartaków), barcie (dawna nazwa uli pszczelich) i młyny. Według Słownika historyczno-geograficznego województwa poznańskiego w średniowieczu ok. 1500 r. działało w Obornikach i na jego przedmieściach kilka młynów dostarczających mąkę na potrzeby mieszkańców i na sprzedaż poza miasto. Zdecydowana większość młynów była lokowana nad Wełną. Na jej brzegach stawiano także pierwsze piłki. Żarna młynów i tartaczne piły napędzano energią nurtu rzeki, o której Bolesław Tomczewski napisał, że miejscami „czyni wrażenie rzeki górskiej”. Według niego Wełna swą nazwę wzięła od staropolskiego słowa wołna, czyli fala. Najdogodniejszym miejscem do stawiania młynów były okolice dzisiejszego młyna Dahlmanna. Tam też umiejscowiono młyn starościński, zwany młynem Busów, a potem młynem Dittmara. Do historii miasta przeszła jednak nazwa związana z jego kolejnym właścicielem, Edwardem Dahlmannem. Lokalne nazewnictwo wzbogaciło się o takie pojęcia jak: młyn Dahlmanna, kolejka Dahlmanna czy lasek Dahlmanna. Na miejscu starego młyna Dahlmann postawił nowy z wieloma innowacjami, takimi jak m.in. maszyny parowe, a ok. 1915 r. turbina wytwarzająca prąd. Założenie fabryczne (młyn) zostało wybudowane w latach 1884–1908. Rodzinę Dahlmannów, mimo niemieckiego pochodzenia, w Obornikach bardzo szanowano i ceniono. Dahlmannowie byli właścicielami młyna do 1945 r.